środa, 31 października 2012

Biochemia Urody- kwiatowy żel hialuronowy

Z żelem hialuronowy znamy się i lubimy nie od dziś. Na początku stosowałam czyste żele mało i wielocząsteczkowe, teraz padło na taki trochę podrasowany. Zamówiłam gotowy zestaw, do samodzielnego wymieszania, na Biochemii Urody.


Wszystko było zapakowane w foliowy woreczek a instrukcję ściągnęłam ze strony producenta, bo niestety, nie była dołączona. Jej brak zrekompensowała mi zabawa w małe laboratorium.
Co było w środku:
- ekstrakt z białych kwiatów- ekstrakt z płatków białej róży, jaśminu i stokrotki, jego zadaniem jest łagodzenie i gojenie podrażnień oraz nadanie skórze gładkości i miękkości
- komórki macierzyste z róży alpejskiej- są to żywe komórki mające nieograniczoną zdolność podziału przez całe życie i mogące zamieniać się w rózne typy komórek. Wpływają na żywotność naszych komórek macierzystych (z wiekiem proces ten ulega osłabieniu),  które z ich pomocą szybciej się dzielą, przez co skóra sprawniej się regeneruje i wolniej starzeje. Chronią też przed wolnymi rodnikami, stresem, zanieczyszczeniem środowiska, promieniowaniem UV, zmianami temperatur, działają przeciwzapalnie. Dzięki mnim skóra staje się bardziej odporna i szybciej się goi.
- kwas hialuronowy ULMW- kwas o ultra niskiej wielkości  cząsteczek (100 razy niższa niż kwas wielocząsteczkowy), dzięki czemu przenika w głębsze warstwy skóry, gdzie trwale wiąże wodę czyli skuteczniej i na dłużej nawilża, zwiększa elastyczność, produkcję kolagenu, zmniejsza głębokość zmarszczek, wygładza, działa przeciwrodnikowo. Dzięki niemu zwiększa się przyswajalność składników aplikowanych na skórę i są one przenoszone w głębsze jej warstwy, ułatwia też aplikację makijażu  
-żel hialuronowy 1%- jest bazą całego produktu, jego zadanie to wiązanie wody w skórze i jej nawilżenie, oprócz tego łagodzi, goi i stymuluje powstawanie nowych komórek skóry, regeneruje
- plastikowa łyżeczka- miarka
- plastikowa bagietka

Po dokładnym wymieszaniu wszystkich składników otrzymałam gęsty, przezroczysty żel o żółtawym kolorze


 


 O co chodzi z tym całym kwasem hialuronowym? Ostatnio jest o nim bardzo głośno, można go znalezć w prawie każdym kremie, serum a nawet w tabletkach, jest używany w medycynie estetycznej i bije wszelkie rekordy popularności.
Kwas hialuronowy jest związkiem organicznym znajdującym się we wszystkich żywych organizmach. W skórze ludzkiej jest on składnikiem macierzy międzykomórkowej skóry właściwej. Z wiekiem jego ilość się zmniejsza i po 40-stce mamy już go o połowę mniej. Jego główne zadania opisałam wyżej i podkreślę tylko, że jego głównym zadaniem jest wiązanie wody w naskórku- jedna cząsteczka kwasu może związać 250 cząsteczek wody. Robi wrażenie? Na mnie tak. Można go przyrównać do gąbki nasączonej wodą, która wypełnia skórę, przywracając jej gładkość i jędrność. Dlatego warto po niego sięgnąć, bo chyba lepiej zapobiegać niż leczyć, czyż nie?
Mój żel hialuronowy przeznaczony jest do skóry dojrzałej, ale nie sądzę aby "zaszkodził" młodszej. Działa cudownie. Nawilża, wygładza, skóra na twarzy jest jędrniejsza, bardziej zwarta. Świetnie współgra z innymi kosmetykami, bardzo dobrze spisuje się pod makijażem- nie kulkuje, nie waży, nie przetłuszcza cery. Jest rewelacyjny na lato jako samodzielny nawilżacz, nałożony na wilgotną! (to bardzo ważne aby nie nakładać go solo na sucha twarz- zamiast nawilżenia otrzymamy odwrotny efekt) twarz, spryskaną wodą termalną, hydrolatem czy przetartą tonikiem. Swój żel najczęściej mieszam z olejami (teraz arganowy i z opuncji)- na dłoń wylewam odrobinę i dodaję 2-3 krople oleju. Taką miksturę nakładam na całą twarz, pod oczy, na szyję, robię delikatny masaż i gotowe.Wszystko się pięknie wchłania, nie pozostaje żaden tłusty, olejowy film, skóra jest bardzo dobrze nawilżona, gładziutka i aksamitna w dotyku.


 Żel dodaję też do cięższych kremów ( które podejrzewam, że mogą mnie zapchać) i maseczek w proszku (zamiast wody).
Podsumowując: U-W-I-E-L-B-I-A-M. Nie widzę w tym produkcie żadnych wad, niniejszym gorąco polecam.
Wytrwał ktoś do końca? Poniosło mnie troszkę, przepraszam, ale nie mogłam się opanować:)

Buziaki przesyłam i oby do piątku.
Marta




niedziela, 28 października 2012

Beautybox na listopad

Przyszedł wczoraj i jest no ....taki sobie, ale oceńcie same. Zapraszam.



Zawartość:
  •  Syoss- Heat- Protect Styling- Spray- spray chroniący włosy przed zbyt wysoką temperaturą suszarki, prostownicy i tym podobnych (do 200 stopni)- full size. 
  •  Maria Galland Paris- 410- Creme Minceur Modelante- bogaty krem modelujący do ciała z masłem shea- próbka 30ml
  • Pupa Milano- VAMP! Mascara- próbka
  • Wet'n'wild- Wild Shine Nail Color- lakier do paznokci z drobinkami- pełny wymiar
  • Superlooks-Eye & Lips Pencil- kredka do ust i oczu srebrna i złota- pełne wersje.

Tak się przedstawia pudełko w tym miesiącu. Syoss, lakier do paznokci i kredki (nie wiem jak miałabym użyć ich do ust?) muszą znalezć nowego właściciela.
Jednym słowem: szału nie ma!

Do następnego.
Marta

środa, 24 października 2012

Kredka na linię wodną

Nie przepadam za białą kredką na linii wodnej. Według mnie wygląda trochę za ostro i nienaturalnie. Zanim dotarłam do tej tu, przez moje niezaspokojone paluchy przewinęło się ich kilka (a może kilkanaście?)
Większość się nie nadawała, więc teraz mam trzysta kredek do rozświetlania  wewnętrzengo kącika oka. Chyba otworzę kredkowy sklep.


Max Factor Kohl Pencil jest mięciutki i bardzo dobrze się rozprowadza- wystarczy w zasadzie jedno pociągnięcie, u mnie nie powoduje podrażnienia, łzawienia, pieczenia i tym podobnych objawów. Kolor jest taki jak widzicie- nudny nude, ale dzięki temu wygląda naturalnie i doskonale spełnia swoje zadanie- ładnie optycznie powiększa oko. Po nałożeniu kredkę delikatnie "gruntuję" pudrem ( małym pędzlem do nakładania cieni) i w takim stanie potrafi wytrwać około 4 godzin. Moim zdaniem i w moim przypadku to dużo, jak na produkt niewodoodporny i moje zamiłowanie do gmerania w oczach i ich okolicach.
 Jednym słowem fajny produkt, jednak nie bardzo fajny. Mogę go polecić tym, które nie potrzebują długotrwałego rozświetlenia, albo którym nie przeszkadzają poprawki w ciągu dnia. Nie wiem dlaczego, ale mam nieodparty ciąg w stronę podobnego produktu Illamasqua'i o wdzięcznej nazwie Vow.


A może Wy moje Drogie znacie jakiś dobry produkt, o którym ja nic nie wiem? Tak przecież być nie może, nie bądzcie takie, podzielcie się :)
Pozdrawiam.

poniedziałek, 22 października 2012

Peelingi do twarzy dwa

Dziś będzie o tym, czego używam do peelingowania swojej twarzy.
Oba produkty są naturalne, w formie proszku i pięknie pachną.



 Pierwszy- Peeling polinezyjski z wysp Bora Bora- w swoim składzie zawiera pulpę kokosową, drobniutki, ale wyczuwalny, piasek z Bora Bora i algę, o tajemniczej nazwie Lithothamnium. Pulpa i piasek odpowiadają za złuszczanie martwego naskórka, a alga odpowiada za odżywienie skóry (zawiera między innymi wit. A, B, D, E, K; antyutleniacze, zwłaszcza beta- karoten). Peeling pachnie cudownie, bo kokosowo, a ja uwielbiam kokos pod każdą postacią.
Peeling jest rozpuszczalny w wodzie, ale ja swój mieszam z hydrolatem (obecnie jest to hydrolat  neroli) w proporcji 2:1- na łyżeczkę proszku, pół łyżeczki hydrolatu.


 Mieszam wszystko w miseczce, do powstania gładkiej masy i nakładam opuszkami palców na twarz. Masuję chwilkę, pozostawiam na kilka minut, najczęściej do wyschnięcia, i zmywam letnią wodą.
Bardzo lubię ten peeling, ale ze względu na to, że zawiera piasek używam go bardzo ostrożnie- mam cerę naczynkową i czasem, jak trochę za mocno potrę, mam delikatnie podrażnioną twarz, ale tylko wtedy gdy przedobrze. Poza tym nie mam mu nic do zarzucenia. Doskonale oczyszcza twarz, wszystkie suche skórki znikają, cera jest gładka i milutka w dotyku. I ten zapach- do zjedzenia.

Widzicie piasek?  Te gluty to pulpa kokosowa.
Kolejny peeling to mój faworyt. Jest to Enzymatyczny peeling z owoców tropikalnych. Jego działanie opiera się na dwóch enzymach owocowych- z papai (papina) i ananasa (bromelaina), które rozpuszczają zrogowaciłały naskórek, działając tylko na jego powierzchni. Nie wnikają głębiej, przez co nie wywołują podrażnień i są odpowiednie nawet dla najwrażliwszych cer, w tym naczynkowych. Poza tym enzymy wygładzają, przyspieszają gojenie, działają przeciwzapalnie i łagodząco.
W składzie znajdziemy jeszcze sproszkowane algi odżywiające i nawilżające skórę oraz mączkę ryżową, która wygładza i delikatnie matuje. Ta ostatnia przyczynia się też do konsystencji peelingu- proszek jest jedwabisty i cudownie miękki w dotyku.
Ten peeling producent zaleca rozrabiać z ciepłą wodą (ok.35 stopni), tuż przed użyciem (enzymy lubią się zjadać w wilgotnym środowisku i tracą swoje działanie) do czego ja, grzeczna dziewczynka, skrupulatnie się stosuję. I tak jak poprzednika nakładam na twarz opuszkami, ale  nie masuję, tylko zostawiam na 15 min, po czym spłukuję.
Wiecie co, w życiu nie miałam takiego peelingu. Działanie ma świetne- wyśmienicie oczyszcza, wygładza, rozświetla a nawet-  mogę się pokusić o takie stwierdzenie- jakby odmładza. Pewnie to moja autosugestia, ale dobrze mi z nią;). To jak działa to jeszcze nic. O jeny jaką on ma konsystencję....Normalnie jak plusz. Tak jest pluszowy. Niesamowite uczucie. I zapach- obłędny!!! Nie potrafię go dokładnie opisać, mnie kojarzy się z luksusową czystością (jeśli coś takiego istnieje). Po prostu jest cu-dow-ny!
Nie widzę żadnej wady w tym produkcie, nawet malutkiej. Jest zdecydowanie i bezapelacyjnie godny polecenia.

Po rozrobieniu tworzy taką jakby- piankę. Mam nadzieję, że widać maleńkie pęcherzyki powietrza.

Oba produkty pochodzą z e-naturalne.pl. Za 30gram zapłacimy ok. 12zł.


Może już je znacie, testowałyście i macie odmienne zdanie? Podzielcie się.

Udanego tygodnia i oby do piątku.
Marta

sobota, 20 października 2012

Biżuteria na jesień

Przeszperałam przepastne odmęty kuferka z moimi świecidełkami i wygrzebałam parę rzeczy, które moim zdaniem, mogą skutecznie ożywić jesienny strój i, być może, przyciągnął Waszą uwagę.
Chciałabym zainspirować Was do  przejrzenia swojej biżuterii i wyciągnięcia na światło dzienne zapomnianych "perełek", których na pewno nie brak.









Relaksującej niedzieli Wam życzę.
Marta

piątek, 19 października 2012

Nagroda

Harowałam cały tydzień jak koń, oprócz tego pogoda była kiepska, samopoczucie nie najlepsze i ogólnie dużo rzeczy było na "nie". Ale przetrwałam ten tydzień- z zaciśniętymi zębami i niekiedy pięściami. Jakoś doczołgałam się do weekendu i w związku z tym postanowiłam przyznać sobie nagrodę za to, że wszyscy przeżyli, a ja nie uciekłam gdzieś w grom.




Jest to kominek zapachowy. Moim zdaniem piękny. Wykonany jest chyba z galwanizowanego metalu, bo jest dość ciężki. Lubię takie dodatki- klasyczne w formie, wręcz minimalistyczne.
Do kominka dokupiłam pachnące woski.




Do ich produkcji używana jest najwyższej jakości parafina i wosk sojowy, naturalne olejki eteryczne oraz barwniki roślinne. Wyrabiane są ręcznie. Mieszając je ze sobą można wyczarować swój unikalny zapach. Znajdziecie je tu scentchips.eu. Ceny są bardzo przystępne- za swoje 7 listków zapłaciłam 3,95e. Pani  w sklepie powiedziała, że jeden taki listek wystarcza na 4-5 dni "palenia". Ja swój podgrzewam już dobre 9h i jakoś specjalnie dużo go nie ubyło.
Zapach jest naturalny i naprawdę pachnie w całym domu. Zawsze wkurzały mnie te świece zapachowe, które w zasadzie pachniały najbardziej wtedy, gdy nie były zapalone.




I to by było na tyle:)
Życzę Wam udanego weekendu.

czwartek, 18 października 2012

Glossybox pazdziernik

Ostatnio coś tam psioczyłam na to pudełko. Dziś cofam wszystko!!
Jest pysznie!








  • Rituals- volume mascara- naturalny, mineralny, pogrubiający tusz do rzęs- full size
  • Ginvera- green tea exfoliating marvel gel- azjatycki! peeling do twarzy- próbka 10g
  • Kiehl's- powerfull- strength line reducing concentrate- serum z 10,5% czystą witaminą C redukujące zmarszczki (coś dla mnie)- próbka 5ml
  • Anatomicals- stop cracking up lip balm- balsam do ust- full size
  • ELF- zalotka do rzęs
  • Weleda- pomegranate firming day cream- próbka 7ml
Moim zdaniem pudełko jest świetne, a chciałam anulować subskrybcję. Już zacieram łapki na to serum i peeling do twarzy. Na Ginverę czaję się już od dłuższego czasu, więc teraz będę mogła ją przetestować zanim dokonam zakupu.

Słonecznie pozdrawiam w ten pochmurny dzień!

Olejowanie włosów

Po oleje sięgnęłam w desperacji. Moje cztery włosy na krzyż, nie dość, są cienkie, przetłuszczające się u nasady a suche na końcach,  zaczęły jeszcze niemożebnie wypadać. Żadne specyfiki drogeryjne ani apteczne nie zahamowały, w znaczący sposób, tego problemu więc końcu zdecydowałam, że dam pole do popisu naturze.
Na początku używałam tylko oleju kokosowego i muszę przyznać, że dawał zadawalające rezulaty. Jedank nie byłabym sobą gdybym nie namieszała, a w zasadzie wymieszała go z olejem rycynowym, w celu udoskonalenia. I w taki sposób powstała odżywka idealna- tania, o cudnym zapachu kokosa i co najważniejsze baaaardzo skuteczna.
Składniki:
  1. Olej kokosowy- wykazuje wysokie podobieństwo do struktur proteinowych, z których zbudowane są włosy i chroni przed ich utratą (zarówno włosy zniszczone jak i zdrowe), uzupełnia łuski włosów (stają się bardziej elastyczne) wzmacnia cebulki, zapobiega puszeniu się, zawiera magnez, potas, żelazo, witaminy z grupy B, jest skarbnicą nasyconych kwasów tłuszczowych m.in oleinowego, linolowego i laurynowego, który to ze wzgłędu na swoje właściwości grzybo i bakteriobójcze pomaga walczyć z łupieżem i podrażnieniami. Wzmacnia, regeneruje, chroni, jest też naturalnym filtrem przeciwsłonecznym. Przywędrował do nas z Azji i już wiadomo dlaczego Azjatki mają takie piękne lśniące włosy.


 
W niskiej temperaturze olej przybiera stałą postać masła dopiero po podgrzaniu staje się płynny.


2. Olej rycynowy- jest to najbardziej błyszczący olej roślinny, dlatego też jest składnikiem pomadek i błyszczyków. Powstaje z tłoczenia na zimno nasion rącznika pospolitego, jest bardzo gęsty, bezbarwny; pomaga chronić skórę głowy przed infekcjami grzybicznymi, pobudza cebulki do wzrostu, wzmacnia, nadaje włosom objętość, odbudowuje łamliwe, natłuszcza suche, sprawia, że są lśniące. Genialnie spisuje się jako pomoc w regeneracji rzęs, brwi, suchych skórek wokół paznokci ( w tym wypadku trzeba go lekko podgrzać). Wszystkie blondynki muszą  pamiętać jednak o tym, że olej rycynowy przyciemnia włosy.





Co ja z nimi robię? Otóż rozpuszczam niewielki kawałek oleju kokosowego (w kąpieli wodnej lub po prostu stawiam w miseczce na kaloryferze) dodaję do niego 4-5 kropli oleju rycnowego ( nie więcej, bo będzie ciężko go pózniej zmyć -jest bardzo gęsty) mieszam i gotowe.
Oleje nakładam zawsze przed myciem na lekko! zwilżone włosy (spryskuję je wodą w rozpylaczu) Nabieram niewielką ilość na opuszki palców i dokładnie wmasowuję w skórę głowy oraz końcówki włosów. Masaż pozwala głębiej wnikać produktom, wzmaga ukrwienie i relaksuje. Czynność powtarzam dwa razy. Następnie wkładam czepek foliowy, wszystko owijam ręcznikiem i pozostawiam na co najmniej 2 godziny. Po tym czasie myję włosy dwa, czasami trzy, razy zwykłym, ale łagodnym szamponem ( obecnie jest to szampon dla dzieci ) i nakładam odżywkę.
Nie olejuję całych włosów, według mnie nie ma to większego sensu. Włosy są przecież martwe i najważniejsze dla ich wyglądu ma to co jemy i nakładamy na skórę głowy ( czyli to co wnika w mieszki włosowe). Olej na końcówki nakładam profilaktycznie, w celu ich zabezpieczenia, bo to one są najbardziej podatne na urazy. Taka jest moja teoria, jeśli się mylę, a mogę bo nie jestem wielką włosomaniaczką, proszę mnie poprawić i naprowadzić na właściwy tor;)
Co mi dało olejowanie?
Najważniejsza jak, we wszystkim, jest systematyczność i po 2 miesiącach cotygodniowych zabiegów mogę z satysfakcją stwierdzić, że moje włosy dawno nie były w tak dobrej kondycji. Po pierwsze nie przetłuszczają się już tak bardzo, są miękkie, błyszczące i lepiej się układają- teraz rzadko miewam bad hair day. Oprócz tego rosną jak szalone i jest ich jakby więcej objętościowo, co w moim przypadku osiągalne było jedynie modelowaniem u fryzjera ( nie są to tylko moje spostrzeżenia; moja teściowa to zauważyła, dacie wiarę!) No i rzecz najważniejsza- przestały wypadać, nawet teraz w okresie jesiennym, kiedy ten proces jeszcze się nasilał.
Pomimo tego, że z olejowaniem jest trochę zachodu i wymaga regularności, warto spróbować, bo efekty są naprawdę rewelacyjne.
Polecam zatem gorąco.
Marta


sobota, 13 października 2012

Meteoryty Guerlain'a

Meteorites Perles Iluminating Powder, bo tak brzmi pełna nazwa, jest kultowym i chyba najbardziej rozpoznawalnym produktem marki Guerlain. Swoją premierę miał w 1987 roku. Doczekał się wielu edycji i ulegał metamorfozom. Jednak wciąż święci triumfy i jest marzeniem milionów kobiet. Moja wersja pochodzi z 2010 roku  i jest w kolorze Teint Dore, czyli tej najciemniejszej. Pewnie pomyślicie sobie, czym tu się zachwycać, ot zwykły puder w kulkach tyle, że od znanej marki i za kosmiczne pieniądze. Błąd! Też tak myślałam dopóki go nie wypróbowałam. Dziewczyny to jest magia no!
Ale od początku.
Opakowanie



Szczyt luksusu. Piękne, starannie wykonane. Pudełeczko, w zasadzie puzdereczko, jest metalowe, solidne. Na wieczku - rozeta, logo Meteorytów. Kulki dla bezpieczeństwa przykryte gąbeczką.
 
W środku 


Mój puder jest już nieco sfatygowany przez namiętne używanie, ale musicie przyznać, że jest bardzo wydajny- jestem gdzieś w połowie. Kolory kulek są tak skomponowane aby dopełniały się, jednocześnie redukując, dla uzyskania neutralnego koloru. Wiem, brzmi to cokolwiek dziwnie, ale tak jest- choć nie nadają koloru, robią z twarzą coś niesamowitego. Po prostu co ma być zneutralizowane (zaczerwienienia, ziemistość cery itp) jest zneutralizowane, co ma być matowe takim się staje. Oprócz tego wszystko jest przepięknie rozświetlone. Nie jest to żaden nachalny, chamski brokat, co to, to nie. Twarz wygląda bardzo subtelnie, świeżo, promiennie. Nie jest płaska, makijaż zaś nabiera szlachetności i takiego fotoszopowego wygładzenia.
W moim pudrze znajdują się kuleczki:
  • fioletowe i niebieskie- korygujące- eliminują żółty odcień cery nadając jej zdrowy wygląd 
  • beżowe i jasna czekolada - wyrównują koloryt
  • białe złoto i perłowo-morelowe- rozjaświetlają cerę w bardzo subtelny sposób.
Mieszam je ze sobą dużym pędzlem i nakładam na makijaż. Na wielkie wyjścia, przed Meteorytami, oprószam twarz dodatkowo, sypkim pudrem.
Nie ma co ukrywać produkt jest luksusowy, ale niezaprzeczalnie wart swojej, wysokiej, ceny.
Dodam jeszcze tylko, że puder pachnie fiołkami
Jestem w nim zakochana na zabój. Naprawdę jest nie z tego świata.
Próbowałyście może? Macie go w swoich kolekcjach? Podzielcie się wrażeniami.

piątek, 12 października 2012

Zakupy

Długo zastanawiałam się nad tym postem, czy w ogóle go robić. Pomyślałam sobie jednak, że ja uwielbiam oglądać Wasze zakupy i  przełamałam się. Przecież mnie nie zlinczujecie, najwyżej skrytykujecie, że nuda.
Ja tam lubię takie proste rzeczy, które można podrasować butami, biżuterią, apaszką w mocnym kolorze czy ciekawą torbą. No nie wiem...zresztą same oceńcie. Miejcie na uwadze, proszę, moją nadwrażliwość i nie bądzcie zbyt okrutne;)



Oba sweterki pochodzą  z Only. Dorwane na 50% przecenie.
Żal było nie wziąć
Cena 21e za oba.


Rurki delikatnie woskowane z normalnym stanem, też z Only.
Cena 39,90e 


Snoody z..... uwaga!!! Kruidvait za 6,99e. Zielony jest przekłamany. W rzeczywistości to soczysta, trawiasta zieleń. Jakościowo są świetne.



Kutka z ekoskóry. America Today- 59,90e


Torba Sonali Avon. Materiał PCV. Wbrew pozorom bardzo porządna torba. Jest bardzo pakowna,pomieści spokojnie rozmiar a4. Do tego na czasie - pikowania uwielbiam. Cena około 90 zł w promocji.


Marynarka z H&M, granatowa, nie niebieska. Dobry materiał. W ogóle mam wrażenie, że H&M poprawił jakość swoich produktów. Cena 39,90e. Teraz są w 25 % promocji.

Też H&M. Zwykłe szare rurki jeansowe.Wygodne i kolana się nie wypychają (nienawidzę tego) więc jak dla mnie bosko.


   Buty z niedzwiedziem w środku. Cieplutkie. Kupione na zalando.nl


To tyle.
Życzę miłego weekendu.

czwartek, 11 października 2012

AVON super shock- szokująco dobra kredka


Dziś będzie o kultowej już kredce, a w zasadzie żelowym eyelinerze w kredce, z Avon. Jest to mój wieloletni ulubieniec. I jak do tej pory, nie znalazłam nic, co by się choćby do niego zbliżyło.



 Jak widać przepadam wprost za nią, bo zafundowałam sobie aż trzy kolory.
Pierwszy z góry to blackberry. Dla mnie to brąz z maleńkimi drobinkami złota. Nie są typowo brokatowe, na oku wyglądają raczej jak delikatna, metaliczna poświata. Następnym jest plumful ( według mnie oberżyna- matowa) a ostatni to czarny klasyk. Kredki mają znakomitą pigmentację i dobrze się rozprowadzają. Są bardzo trwałe- kiedy wyschną są praktycznie nie do starcia, mokre zaś ładnie się blendują. Czego chcieć więcej? 
Mają, niestety, jedną maciupeńką wadę- są miękkie ( bo to przecież żel)  i czasem, w zbyt wysokiej temperaturze, lubią się roztopić i upierniczyć całą torbę.


Znacie je? Dla mnie są strzałem w 10. Można je upolować w promocji za 15zl.
Do następnego. Marta

niedziela, 7 października 2012

Mydło Alep



Pewnie sobie pomyślicie co ja tu z jakimś szarym mydłem wyskakuje i w dodatku się ekscytuję jak nastolatka koncertem One Direction. Powiem Wam, że na początku sama byłam  lekko zadziwiona. Bo ani to nie wygląda, ani jakoś ładnie nie pachnie. Ale za to jak działa!!!
Przekonałam się o tym praktycznie od pierwszego użycia.
Na początek trochę historii. Nie jest to takie zwykłe mydło. Jego produkcja sięga 2000 lat i prawdopodobnie jest to w ogóle pierwsze mydło na świecie. Pochodzi z Syrii a dokładniej, na co sama nazwa wskazuje, z Aleppo. Do Europy zostało przywiezione w XIIw przez Krzyżowców wracających z wypraw i "zaadaptowane" z czasem jako mydło marsylskie. Do tej pory jest ono produkowane ręcznie.
Co zatem, oprócz historii, stanowi o jego wyjątkowości?
  • przede wszystkim prosty, naturalny skład: woda, oliwa z oliwek, olej z jagód laurie (wawrzyn, nasze listki laurowe do zupy) zasada sodowa (pozyskiwana z soli morskiej)
-oliwa z oliwek- zwana królem olei ma zbawienny wpływ na skórę, nie podrażnia jej, a nawet łagodzi suchość i podrażnienia, działa regenerująco, wygładzająco, nawilżająco. Poza tym uelastycznia i poprawia napięcie. Jest bogata w witaminę E, czyli naturalny przeciwutleniacz. Zawiera także witaminę F, która jest jednym ze składników bariery chroniącej skórę przez utratą wilgoci.Wspomaga odbudowę płaszcza hydrolipidowego
-olej z jagód laurie- ma działanie oczyszczające, antyseptyczne, regenerujące. Jest skuteczny w walce z łuszczycą, egzemą, trądzikiem.Mydło Alep może zawierać go od 5% do nawet 100% Im go więcej tym właściwości lecznicze mydła większe.
- nie zawiera substancji zapachowych przez co posiada dość specyficzny, ale przyjemny zapach. Mnie się kojarzy z zapachem świeżo maglowanej pościeli

- w składzie nie znajdziemy tłuszczów zwierzęcych, które mogą przyczyniać się do zapychania porów
  •  hypoalergiczne - nadaje się dla całej rodziny, również małych dzieci
  • jest biodegradowalne, przyjazne środowisku
  • nie jest testowane na zwierzętach
  • jest produkowane ręcznie- produkcję rozpoczyna się wraz z początkiem wiosny. Przez kilka dni podgrzewa się oliwę z oliwek potem dodaje się olej z jagód laurie i dalej podgrzewa. Powstaje z tego pasta, którą tnie się na kostki a następnie suszy przez 9 miesięcy na słońcu aby  mydło dojrzało. Im jest starsze tym jest lepsze, delikatniejsze.
 Każde oryginalne mydło Alep posiada pieczęć producenta, Mistrza Mydlarza


             Kolor powinien być złoto-brunatny, a w środku, po przekrojeniu- zielonkawy



Sięgnęłam po to mydło już jakiś czas temu szukając czegoś, co by nie przesuszało mojej skóry, wygładzało ją, utrzymywało w dobrej kondycji. To mydło mi to zapewnia. Skóra jest oczyszczona, gładka i napięta. Zaczynałam od stężenia 25% i poprzez 16% doszłam do 5%, które stosuję obecnie. Mydła z tą wyższą zawartością oleju laurie po dłuższym stosowaniu delikatnie przesuszały moją skórę, 5% jest w sam raz. Myłam nim, przez jakiś czas, również twarz i byłam zachwycona efektem. Cera poprawiła się znacznie- podskórne gule poznikały, zaskórników ubyło a pory zwęziły się. Niedawno jednak zastąpiłam je czarnym mydłem i na razie nie planuje powrotu do Alep, ale do ciała nadal je stosuję. Mydło z połączeniu z wodą tworzy kremową, obfitą pianę, którą, dla lepszego efektu terapeutycznego, pozostawiam, na chwilkę, na skórze. Dopiero po tym czasie spłukuję, kończąc przysznic strumieniem chłodnej wody. Moja skóra jest mi wdzięczna, że nie traktuję jej już zwykłymi detergentami, co widać gołym okiem i czuć z każdym dotykiem.
Alep jest moją miłością i szczerze je polecam, nie tylko dla osób z problemami skórnymi.

Swoje mydło tnę na mniejsze kawałki i po kawałku zużywam. Nigdy nie zostawiam go pod prysznicem (żeby się nie zmydlało), zawsze suszę na kratce. Jedno 200 gramowe mydło wystarcza mi na około 4 miesiące codziennego stosowania, czyli jest super wydajne.
Swoje mydła kupuję na biolander.com. Ceny są różne, za swoje zapłaciłam 19 zł.

Pozdrawiam serdecznie i dobrego tygodnia życzę.
Marta

sobota, 6 października 2012

Pazdziernikowy Beautybox





4 pazdziernika był Światowy Dzień Zwierząt, więc Beautybox obdarował nas z tej okazji pudełkiem specjalnym. Zawiera ono tylko produkty nie testowane na zwierzętach. Bardzo to miłe z ich strony.
W środku znalazłam:
  • Olive Body Butter- The Body Shop- opakowanie 50ml
  • Pure- 100% natural deodorant- dezodorant w krysztale- opakowanie pełnowymiarowe
  • Webecos- Refined Pearl Exfoliator- peeling do twarzy- pełne opakowanie 100ml
  • Crazy Rumors- Lip Balm-  wegańska pomadka ochronna- pełny wymiar
  • Hairwonder- Hair Repair Conditioner- duża próbka 20ml
Podoba się Wam? Co myślicie?

Pazur na niedzielę

Wzięło mnie na pomalowanie paznokci u rąk, co robię od wielkiej okazji. Prawej ręki nie pokaże, bo szpetnie wyszła przez brak wprawy, niestety. Postanowiłam jednak solennie ćwiczyć przynajmniej raz w tygodniu.



Flormar jest włoską firmą założoną w Mediolanie. Ma szeroką ofertę kosmetyków kolorowych, z której to ja (bo jakżeby inaczej) kilka posiadam. Muszę powiedzieć, że jest to naprawdę dobra jakość za niską cenę.
Jeśli jej nie znacie, to zwróćcie kiedyś uwagę. Myślę, że warto.
Lakier jest przywieziony z Polski i kosztował około 12zł.

Spokojna???? sobota


 Oto co dziś rano zobaczyłam wyglądając przez okno




Pod moim oknem, dosłownie, wyrosła scena, a De Lier przeniosło się na chwilę kilkaset lat wstecz. No przynajmniej niektórzy.




Co roku miasteczko organizuje tematyczną imprezę dotyczącą jakiegoś kraju. W zeszłym roku wszyscy byli Włochami, w tym zaś postanowili zostać sobą i zaprezentowali holenderski Westland z całym jego urokiem i dobrem, szeroko pojętego, inwentarza. I właśnie za co lubię Holendrów, że potrafią się bawić niezależnie od wieku. Już widzę swego ojca w takim stroju....






Mogłam więc, zapomnieć o leniwej sobocie, gniciu na kanapie przed telewizorem, bo panowie ze scenki pod oknem tak dawali po garach, że własnych myśli nie słyszałam, nie mówiąc o Mężu, a tym bardziej o telewizji. Skończyłam z korkami w uszach przed kompem.
;) spokojnego weekendu
Marta